Dawna fabryka wódki, w której odbywa się Whisky Live Warsaw jest idealnym miejscem na tego typu imprezę. W tym roku po raz pierwszy postawiono na odrestaurowaną post-industrialną przestrzeń – Centrum Praskie Koneser. Uważam, że to świetne posunięcie! Duże otwarte pomieszczenia wewnątrz i na zewnątrz wraz z gastro-strefą tuż przy wejściu do budynku sprawiają, że logistyka tego miejsca jest bardzo przyjazna dla odwiedzających – mnie ten klimat bardzo odpowiada. Przejdźmy jednak do samego festiwalu.

Tłumy ludzi, chętne aby napić się whisky

Kiedy dotarłem na miejsce, festiwal tętnił już pełnią życia. Tłumy ludzi ustawione w kolejce czekały na wejście do przestrzeni wystawowej. Część z nich przy kasach kupuje bilety, inni latają z telefonem robiąc zdjęcia sobie i swoim ziomkom, jeszcze inni ostatni po prostu się krzątają. Idę do kasy. Moja rejestracja trwa chwilę, na szczęście odnalezienie mojego nazwiska na liście gości zajmuje mniej niż minutę. Odbieramy z Kajką opaski umożliwiające nam wejście oraz festiwalowe kieliszki do whisky, który wieszamy na szyi na specjalnej smyczy.

Jesteśmy w środku, w końcu!

Ludzie przechadzają się między stoiskami, rozmawiają (dość głośno), degustują, wąchają, wyciągają ku wystawcom przywieszone do szyi kieliszki, aby otrzymać w nie porcję whisky. Panuje tu luźny klimat i bardzo przyjemna atmosfera – zaczyna robić się wesoło. Tak to już jest na whisky festiwalach. Piątkowy wieczór na Whisky Live Warsaw rozpoczynamy od szybkiej przechadzki między stoiskami. Tych jest mnóstwo, a na każdym można znaleźć nawet kilkadziesiąt różnych rodzajów whisky.

Zatrzymujemy się na chwilę przy stoisku Jack Daniels, rozmawiam z wystawcami o nowym na naszym rynku Jack Daniels Rye. Jako wielki fan Jacka i żytnich whisky, ta pozycja nie mogła zostać przeze mnie pominięta. Przy okazji wizyty podpytuję o festiwalowe wrażenia, uczestników i nowości, które na ten rok szykuje Brown-Forman – właściciel marki.

KIlka minut później jestem już na stoisku gdzie Glenmorangie i torfowy Ardbeg jak zwykle cieszą moje oczy. Zresztą nie tylko moje. Panuje tu spory tłok. Mam wrażenie, że wszyscy chcą spróbować nowego Ardbeg Groovies, który wyglądem swojej butelki nawiązuje do lat 60 i ruchów hipisowskich tamtych czasów. Na miejscu spotykamy Kubę, który w naszym kraju odpowiada za rozwój obu marek. Ten, w dość telegraficznym skrócie, opowiada nam kilka ciekawostek o nowościach przygotowanych przez Glenmorangie i Ardbeg.

Wieczór mija nam „w oparach whisky” – leniwie i powoli. Na tyle powoli. że docieramy w ten sposób do końca pierwszego dnia festiwalu.

Drugi dzień Whisky Live Warsaw 2018 spędzamy chillując na zewnątrz – przez cały dzień cieszymy się pięknym słońcem. Na szczęście przestrzeń w której odbywał się festiwal whisky pełna była restauracji i kawiarni.

Posileni i po kawie ruszamy po raz kolejny na tour po stoiskach. Sporo czasu spędziłem przy Johnnie Walker, Lagavulin, Talisker, Singleton. Po raz pierwszy miałem okazję spróbować Lagavulin Distillers Edition 2001, whisky leżakującej w beczkach po sherry Pedro Ximénez – pyszności.

Ostatnią godzinę whisky festiwalu przeznaczyłem na odkrywanie portfolio The Glenrothes – destylarni single malt whisky, znajdującej się w miejscowości Rothes w Szkocji.

Whisky Live Warsaw 2018 to dla mnie finał sezonu festiwalowego. Finał, który oceniam bardzo pozytywnie. Patrząc na nowe miejsce, ilość wystawców, ilość whisky do wyboru, panującą tu atmosferę widać ogrom pracy, który organizatorzy włożyli w przygotowanie imprezy. Oczywiście zawsze znajdzie się coś, co można poprawić – mam nadzieję, że w przyszłym roku gastro-strefa będzie bardziej rozbudowana, a ja uniknę w ten sposób wizyt w restauracjach. Cała reszta miło mnie zaskoczyła. Ciekawe czy tak samo będzie w 2019.

Udostępnij:

Postaw mi wirtualną kawę
Pokaż komentarzeZamknij komentarze

Dodaj komentarz